30 czerwca 2009

Baby Shakes - The First One


Trudno jednoznacznie ocenić debiutancki longplay Baby Shakes „The First One” wydany nakładem Douchemaster Records z Atlanty. Trudności dostarcza w pierwszej kolejności lekkość tej płyty – dziesięć bezrefleksyjnych, wpadających w ucho utworów z uroczymi do bólu melodiami i nieco czystszym niż by się chciało brzmieniem. Powerpopowy kwartet tworzą trzy panie i pan perkusista, którego rola obsadzana jest naprzemiennie przez dwie osoby. Od razu nasuwają się skojarzenia z The 5.6.7.8's, choć to w pełni żeńskie trio z Tokio gra zdecydowanie brudniej, dzięki czemu brzmią szczerze i nawet mimo występu u Quentina Tarantino (kto nie wie, o co chodzi, niech w te pędy przypomina sobie scenę po scenie pierwszego „Kill Billa”, a jeżeli to nie przyniesie skutku, zapraszam tu) ich muzyka ma dalej ducha prostego, garażowego grania. Czego niestety nie można powiedzieć o Baby Shakes, które brzmią jak zespół złożony i wylansowany przez dużą wytwórnię w celu podobania się dla sprzedawania się. „The First One”, mimo wielkiego potencjału wpada i wypada jednym uchem. Może na kolejnym krążku panie i panowie z Baby Shakes popracują nad tym, żeby było lepiej, niż jest. Jak się postarają, może wylądują u Tarantino. Bo mają pewien potencjał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz