13 stycznia 2010

brzydkie twarze w autobusach

Pan pocztowiec przyniósł reedycję "Statku Kosmicznego" Ścianki, wydaną przez My Shit In Your Coffe. Ten fakt robi mi dzisiaj dobrze do spółki z Patrickiem Wolfem. Wczoraj odpuściłem pierwszy w tym roku koncert, na którym mi zależało, więc jest kool.

Z racji tego, że przez te dwa tygodnie jedyne, co się wydarzyło w muzyce to, oprócz przedpremierowych wycieków (m.in. "Kollaps Tradixionales" Thee Silver Mount Zion, "Heligoland" Massive Attack), reaktywacje kapel, które w jakiś sposób wpłynęły swoim graniem na kształt mniej lub bardziej niezależnego grania w latach 90. : Soundgarden i Swans. Żadna z nich nie była specjalnym zaskoczeniem - po "Scream" Chrisowi Cornellowi pozostało w zasadzie reaktywować Soundgarden albo popełnić samobójstwo, zaś Michael Gira zapowiadał powrót Łabądków. Jedynym, co zaskakuje jest fakt, że line-up kapeli oparty jest głównie na członkach Angels of Light i brakuje w nim Jarboe. Rodzi się przypuszczenie, że jest szansa na Angels of Light pod nazwą, za którą organizatorzy koncertów będą musieli po prostu więcej płacić.

Mam, mam, mam, mam (x100000 omfg) mam nowe Kormo. "Musica Teatrale II" jest co najmniej tak dobra, jak jedynka, a może ze względu na to, że jest mniej, krócej, zwarciej, łatwiej łyknąć to na raz i paść przed Kormoranami (tym razem tylko w składzie Paweł Czepułkowski / Michał Litwiniec) na kolana, jest od jedynki lepsza. O ile rzecz jasna skrajne płyty z "La Musica Teatrale" ("Historyja" i "Eklezjastes") były niezwykle wyraziste, tak środek (pozostałe trzy) trochę zlewały się w całość. Na dwójce, może ze względu na to, że prawdopodobnie więcej pracy było w studiu niż na próbach, wszystko jest znacznie bardziej dopracowane. "Opowiadania dla dzieci" do sztuki opartej na zbiorze opowiadań Isaaca Bashevisa Singera to album silnie osadzony w żydowskim jazzie, stanowiącym punkt wyjścia dla licznych eksperymentów muzycznych, z których słyną Kormorany. Jeżeli ktoś jeszcze nie załapał się na hype na Johna Zorna (tudzież już się komuś Masada, Electric Masada, Masada Tańczy Na Lodzie przejadły), niech spróbuje z Kormoranami.

Jeżeli jednak chodzi o poszukiwania, ciekawiej wypada druga część drugiego krążka - "Król Umiera, czyli Ceremonie". Genialna "Mahakala", która jest bardziej Kobongowa od Kobonga i Mojej Adrenaliny razem wziętych, czy wręcz trip-hopowe "Funeral Fashion Show" to tylko skromna dawka tego, co proponują Kormorany. Fripp twierdzi, że zrobili muzykę do około 40 spektakli. Nie miałbym nic przeciwko temu. Jeśli choć połowa będzie tak dobra, jak to, co ukazało się dotychczas nakładem Rity Baum, to będzie bardzo miło.

Z innej beczki: wykrakaliście, kolego Wurman, czyli "pseudoartyści a uczucia Polaków" .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz